Cześć,
Myślę, że takiego wpisu nikt się nie spodziewał. Właściwie ja sama długo zbierałam się do napisania czegoś takiego. W zeszłym roku mój blog obchodził dekadę istnienia. W tym czasie z nastolatki stałam się mężatką po dwudziestce. Makijaż przestał mnie interesować, a kosmetyki zaczęły wydawać się niepotrzebnym wydatkiem. Skoro zawsze pisałam tu o swoich pasjach, to dlaczego nie wspomnieć o tym, co interesuje mnie najbardziej ostatnio – zarządzaniu budżetem?
Jak to się zaczęło?
Z mężem mieszkamy razem od czterech lat. Od początku staraliśmy się jakoś zarządzać naszymi finansami – z lepszym lub gorszym skutkiem. Problemów jednak było sporo: nadmierne wydawanie, życie ponad stan, kupowanie rzeczy, których nie potrzebujemy. Kusiły nas wszelkie formy płatności odroczonych, raty, promocje i inne „okazje”, które miały nam pomóc spełniać marzenia o przedmiotach.
W pewnym momencie było tego po prostu za dużo. Za dużo rat, za dużo zobowiązań i przede wszystkim – zbyt wiele rzeczy. Nie pomagały w tym social media i influencerzy, którzy pięć razy w roku jeżdżą na wakacje i kupują kremy za dwieście złotych. W końcu, gdzieś w marcu, przyszło otrzeźwienie. Nie chcieliśmy już tak żyć. Chcieliśmy mieć oszczędności, pieniądze na przyszłość i żyć za to, co realnie zarabiamy. Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z prowadzeniem budżetu.
Co zrobiłam na początku?
Okej, zrozumiałam, że przekroczyliśmy granicę – i co dalej? Wzięłam notes i od nowego miesiąca zaczęłam zapisywać każdy możliwy wydatek. Każdy. Woda w Żabce, zakupy spożywcze, subskrypcje, rachunki, raty... wszystko. Co zobaczyłam? Brak jakiegokolwiek planowania i wydatki przekraczające nasze dochody. Nie powiem, żeby to było miłe doświadczenie – ale z pewnością bardzo otrzeźwiające.
Po pierwszym miesiącu wiedziałam, że muszę stworzyć plan. Rozwiązanie było oczywiste: zmniejszyć wydatki, zacząć odkładać pieniądze i wyrwać się ze spirali długów. Kiedy uświadomiliśmy sobie, jak to naprawdę wygląda, zaczęliśmy zmieniać nawyki. Dziś jesteśmy kilka miesięcy dalej i mogę Wam opisać kroki, które wtedy podjęłam – może będą dla Was pomocne.
1. Zapisuj każdy wydatek przez co najmniej trzy miesiące
Jeśli korzystacie wyłącznie z płatności kartą – świetnie, to prostsze. Jeśli jednak używacie także gotówki, warto wszystkie wydatki zapisywać. Możecie to robić w telefonie (np. w aplikacji 4Grosze), w Excelu na komputerze lub klasycznie – w notesie.
To bardzo ważne, bo dopiero wtedy zobaczycie czarno na białym, dokąd naprawdę trafiają Wasze pieniądze. Na koniec miesiąca można je podzielić na kategorie i odpowiedzieć sobie na pytanie: „Czy to powinno tak wyglądać?”. Czy np. naprawdę chcę wydawać 50% pensji na jedzenie, a tylko 5% na oszczędności? Zapisywanie wydatków – choć żmudne – pozwoli Wam przejść do kolejnego kroku.
2. Zaplanuj swój pierwszy budżet
Kiedy już wiecie, gdzie znikają pieniądze, możecie przygotować pierwszy budżet. U mnie wygląda to tak:
-
Koszty stałe (rachunki): prąd, czynsz, gaz, internet, telefony. Kwoty mogą się nieco różnić, ale na podstawie wcześniejszych miesięcy można oszacować średnią.
-
Oszczędności długoterminowe i koszty roczne: Czyli np. odkładanie 100 zł miesięcznie na święta, ubezpieczenie, wakacje, prezenty. Dzięki temu nie obciążacie się w jednym miesiącu.
-
Koszty zmienne: jedzenie, subskrypcje, ubrania, lekarze, prezenty urodzinowe itp.
Budżet opieram o nasze wynagrodzenie i analizę wydatków z poprzednich miesięcy. Kiedy już wszystko zaplanujecie – czas na wdrożenie.
3. Żyj zgodnie z zasadą „płać najpierw sobie”
Brzmi może enigmatycznie, ale chodzi o to, by po otrzymaniu wypłaty najpierw przelać zaplanowaną kwotę na oszczędności. Czekanie z tym do końca miesiąca jest bardzo ryzykowne – zwykle nic nie zostaje.
Jeśli na początku miesiąca przelejesz np. 500 zł na konto oszczędnościowe, to po prostu planujesz budżet na niższą kwotę. Uczysz się żyć tak, jakby tych pieniędzy nie było.
4. Nie zrażaj się na początku
Pierwsze miesiące są najtrudniejsze. Uświadomienie sobie, na co naprawdę wydajemy pieniądze, bywa bolesne. I to jest w porządku. Nikt na początku nie odłoży 10 tysięcy złotych. Jeśli uda Ci się zaoszczędzić choćby 100 zł – to już jest sukces.
Budżetowanie to maraton, nie sprint. Dobrze zaplanowany budżet, odporny na życiowe wahania, to strategia – nie strzelanie na oślep.
Mam nadzieję, że dzisiejszy wpis pomoże Wam przetrwać trudne miesiące budżetowego „ogarniania”. W kolejnych postach pokażę Wam moje sposoby na oszczędzanie w poszczególnych kategoriach.
Brak komentarzy