Hej,
Mamy już lipiec, więc nietypowo na moim blogu podsumujemy kosmetycznie ten miesiąc. Nie robię ulubieńców, bo ja zazwyczaj nie kupuje aż tyle kosmetyków, by móc Wam co miesiąc pokazać coś nowego i ciekawego. Jednak czerwiec obfitował w fajne kosmetyki, którymi planuje się z Wami podzielić.
Zacznę od rzeczy, której nigdy bym nie podejrzewała o pojawienie się w moich ulubieńcach, a landrynek truskawkowych. Jest to malutki balsam w sztyfcie, który po za ładnym zapachem fajnie nawilża usta. Nie wiem jak to się stało, ale sięgam po niego regularnie. A ja i balsamy do ust, ale i do ciała to związek oparty na nienawiści. Nawilżenie tego produktu do ust starcza mi w zupełności i tylko jak mam go na oku to smaruje nim usta. Dostałam go w prezencie, więc innych szczegółów zdradzić Wam nie mogę, ale dla osób mało wymagających polecam.
Zazwyczaj jak o czymś mówi cały internet to podchodzę to tego dość sceptycznie, tak było i w tym przypadku. O czarnej masce Pilaten trąbiał swego czasu cały internet. Ja ostatnio będąc w pewnej niesieciowej drogerii kiedy zauważyłam, że moja przyjaciółka chce kupić tą maseczkę, stwierdziłam a co mi tam. Przed użyciem przecierałam nos, bo na nosie mi najbardziej zależało, ręcznikiem z gorącą wodą. Efekt jest rewelacyjny, a mój nos coraz gładszy. Cóż oglądając co ta maska wyciągnęła jest dość niesmacznie, ale ważne, że działa. W necie były opinie, że wyrywa włoski na twarzy, mi nie bardzo jeśli mam być szczera. Jednak ja jej nigdy nie nałożę na całą twarz, bo pewnie skończy się to gorzej niż źle. Jedyny minus, maska brudzi wszystko, ręce, zlew, biurko, wszystko.
Mamy już lipiec, więc nietypowo na moim blogu podsumujemy kosmetycznie ten miesiąc. Nie robię ulubieńców, bo ja zazwyczaj nie kupuje aż tyle kosmetyków, by móc Wam co miesiąc pokazać coś nowego i ciekawego. Jednak czerwiec obfitował w fajne kosmetyki, którymi planuje się z Wami podzielić.
Zacznę od rzeczy, której nigdy bym nie podejrzewała o pojawienie się w moich ulubieńcach, a landrynek truskawkowych. Jest to malutki balsam w sztyfcie, który po za ładnym zapachem fajnie nawilża usta. Nie wiem jak to się stało, ale sięgam po niego regularnie. A ja i balsamy do ust, ale i do ciała to związek oparty na nienawiści. Nawilżenie tego produktu do ust starcza mi w zupełności i tylko jak mam go na oku to smaruje nim usta. Dostałam go w prezencie, więc innych szczegółów zdradzić Wam nie mogę, ale dla osób mało wymagających polecam.
Zazwyczaj jak o czymś mówi cały internet to podchodzę to tego dość sceptycznie, tak było i w tym przypadku. O czarnej masce Pilaten trąbiał swego czasu cały internet. Ja ostatnio będąc w pewnej niesieciowej drogerii kiedy zauważyłam, że moja przyjaciółka chce kupić tą maseczkę, stwierdziłam a co mi tam. Przed użyciem przecierałam nos, bo na nosie mi najbardziej zależało, ręcznikiem z gorącą wodą. Efekt jest rewelacyjny, a mój nos coraz gładszy. Cóż oglądając co ta maska wyciągnęła jest dość niesmacznie, ale ważne, że działa. W necie były opinie, że wyrywa włoski na twarzy, mi nie bardzo jeśli mam być szczera. Jednak ja jej nigdy nie nałożę na całą twarz, bo pewnie skończy się to gorzej niż źle. Jedyny minus, maska brudzi wszystko, ręce, zlew, biurko, wszystko.
Kolejna rzecz, której bym się nie spodziewała. Nie jestem fanką malowania paznokci. Moje paznokcie ciężko zapuścić, rozdwajają się i ogólnie nie wyglądają za fajnie. Jednak ostatnio udało mi się je troszkę zapuścić. I po obejrzeniu filmu dziewczyn z kanału Marka postanowiłam kupić lakier z Golden Rose z serii Ice Color w odcieniu 152. Skusił mnie ten ładny niebieski kolor, który jest czymś bardziej wakacyjnym niż ja noszę na co dzień. Lakier szybko wysycha. Bardzo ładnie odbija światło. I trzyma się na moich paznokciach 2-3 dni, więc jak na moje paznokcie i tak sukces. Kosztuje 4 zł, więc czego chcieć więcej. Na pewno kupię inne kolory, jednak najpierw czekają mnie żelowe paznokcie już nie długo.
Jestem ogromną fanką oczyszczania twarzy. Brakowało mi jednak jakiejś delikatnej pianki do oczyszczania buzi rano. Kiedy to nie mamy makijażu, a jednak potrzebujemy zmyć kurz i resztki pielęgnacji wieczornej. I z katalogu Avon zamówiłam odświeżającą piankę do mycia twarzy. Piana jaką ta pianka wytwarza jest taka duża i mięciutka i przyjemnie oczyszcza twarz. Jednak nie jest to oczyszczenie zbyt mocne. Ten produkt jest dość delikatny, na pewno nie strawi, że Wasza skóra będzie piszcząca. Nadaje się do stosowania i rano. I jako ewentualnie trzeci produkt do mycia buzi, trzeci etap demakijażu, gdy czuję, że moja skóra jest nie doczyszczona . Polecam.
Powtarzałam milard razy, ale się powtórzę, jestem alergikiem i nie mogę używać za mocnych zapachów, bo się duszę, kicham, albo wszystko naraz. Moim zbawieniem są mgiełki, a te z Avonu są sentymentalne do tego. Zapach zielonej herbaty i werbeny jest to trochę inny zapach niż myślałabym, że mógłby mi się spodobać, a jednak. Mgiełki te nie pachną długo, ale ten zapach jest taki letni, że polecam.
Już ostatni mój ulubieniec, to nie kosmetyk, ale narzędzie do nakładania kosmetyków. A mowa tu o małej gąbeczce, którą kupiłam w drogerii tej samej co czarną maskę. Nie jest to gąbeczka rozmiarów takich jak mini BeautyBlender, bo jest trochę większa, a jakby się uprzeć można nią nałożyć cały makijaż twarzy. jednak dla mnie jest cudowna, do nakładania korektora punktowo i pod oczami, pudru-bakingu i rozświetlacza. Jest fajnie miękka i naprawdę fajna.
A jacy byli Wasi ulubieńcy czerwca. Macie coś wartego uwagi?
Trzymajcie się ciepło!
XOXO
Beauty Blender także stał się moim wybawieniem, ale na szczęście tylko w zimowe lub po prostu zimne dni. W lecie zazwyczaj się nie maluję aż tak :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Tak Po Prostu BLOG :)
Ja to zależy, mam ochotę to się maluje, nie to nie. I to niezależne od pory roku.
UsuńU mnie to chyba zależy od tego, że jestem stworzeniem domowym w pełni, więc mi nie grzeje za często.