Jak wiecie, ten rok upłynął mi na przemyśleniach dotyczących finansów, wydawania pieniędzy oraz szeroko pojętego konsumpcjonizmu. Chciałabym dzielić się z Wami tymi refleksjami, aby pokazać być może inny punkt widzenia na różne aspekty życia.
Wszyscy mamy mniejszy lub większy dostęp do mediów społecznościowych i widzimy tam raczej konkretny styl życia oraz sposób wydawania pieniędzy, który — nie oszukujmy się — kusi zza szklanego ekranu. Wakacje, nowe telefony, auta, wciąż nowe kosmetyki. Oglądamy tysiące relacji z wykreowanego życia innych ludzi każdego dnia i bombardujemy nasz mózg bodźcami zakupowymi. W efekcie myślimy: ten sweter ma ładny kolor, świeczka jest na promocji 3+1 gratis, a przecież wyszedł też najnowszy telefon. Mamy wrażenie, że jeśli nie uczestniczymy, to coś nas omija.
FOMO (ang. fear of missing out) to lęk przed brakiem przynależności i utratą kontaktu ze środowiskiem czy społecznością. Jest znany ludzkości od wieków, jednak został znacząco wzmocniony przez internet i to, że inni ludzie stali się nam pozornie bliżsi. Skąd się to bierze? Jako ludzie jesteśmy gatunkiem stadnym — utrata kontaktu ze „stadem” oznaczała kiedyś realne zagrożenie dla przetrwania. Tyle że to nie są już czasy, w których ktoś na nas poluje i musimy wiedzieć wszystko, co dzieje się wokół. Dzisiejsze FOMO dotyczy głównie mediów społecznościowych i naszej obecności w sieci. Gdy nie jesteśmy dostępni przez jakiś czas — nie obejrzymy czyjejś relacji, ktoś usunie zdjęcie, ominie nas jakaś informacja — pojawia się poczucie straty. Choć nie są to rzeczy istotne dla przetrwania, mechanizm, który nimi kieruje, jest niemal archaiczny.
Często jako dorośli dziwimy się nastolatkom, które robią mniej lub bardziej niebezpieczne rzeczy tylko po to, by dopasować się do grupy. Patrzymy na to z politowaniem i kręcimy głową, a jednocześnie bardzo często robimy dokładnie to samo — tylko w kontekście mediów społecznościowych. Przecież nie kupiliśmy viralowego kubka, popularnej suszarki czy torebki, którą mają wszystkie influencerki.
Jak to zmienić? Skąd wiedzieć, że to nie są nasze prawdziwe potrzeby?
Warto wyłączyć media społecznościowe i zobaczyć, czy ludzie wokół nas naprawdę kupują codziennie nowe rzeczy. Oczywiście wiele zależy od środowiska, w którym się obracamy. Moje jest dość mocno ugruntowane — ludzie wokół mnie, zwłaszcza moi rodzice, nie kupują co tydzień nowych ubrań czy sprzętów, a telefony wymieniają raz na pięć lat. Kiedy zaczęłam pracować i wpadłam w szał zakupów, nie potrafiłam się zatrzymać. Kupowałam wszystko, co wpadło mi w ręce: ubrania, kosmetyki (a wiecie, że kocham je od lat) oraz mnóstwo zbędnych drobiazgów. W międzyczasie nasze mieszkanie zaczęło przypominać składowisko rzeczy. Nie mieszkamy w dużym, wielopokojowym lokalu i nie mamy nieograniczonej przestrzeni do przechowywania. Jak już Wam mówiłam — im więcej posiadamy, tym więcej czasu i uwagi musimy temu poświęcać.
Warto zacząć zastanawiać się, czy dana rzecz jest nam naprawdę potrzebna. Dobrze jest odłożyć decyzję zakupową o dzień, dwa, a nawet tydzień. Nasz mózg bardzo pozytywnie reaguje na nowość — „nowe” równa się „fajne”, pojawia się wyrzut dopaminy. I to da się przeczekać. Wystarczy dać sobie czas. Gdy emocje opadną, a układ nerwowy wróci do równowagi, często okazuje się, że wcale nie chcemy tej rzeczy tak bardzo. W ten sposób odróżniamy realną potrzebę od chwilowej zachcianki. Jeśli myślimy o czymś przez tygodnie, miesiące, a nawet lata — to zupełnie inna sytuacja. Mówię tu o zakupach impulsywnych.
Po miesiącach obserwowania swoich emocji i potrzeb zakupowych doszłam do wniosku, że wielu rzeczy nie potrzebuję, a to, co mam, jest wystarczające. To zmiana myślenia z „chcę” na „mam wystarczająco”. Nowy telefon? Mój jest wystarczający. Nowy kosmetyk? Mam ich dość. Można też ustalić sobie prostą zasadę: kupuję nowy kosmetyk dopiero wtedy, gdy zużyję poprzedni.
Przyglądanie się sobie, swoim emocjom i temu, jak działają na nas media społecznościowe, jest niezwykle ważne dla równowagi psychicznej oraz dobrostanu finansowego. Pamiętajcie, że to, co widzimy w internecie, to bardzo często współprace reklamowe, barter czy paczki PR. Pracą tych osób jest pokazywanie nam, że my również „tego potrzebujemy”. Warto zrozumieć, że nie są to polecenia koleżanek, lecz element marketingu — a my jesteśmy jego odbiorcami.
Zachęcam Was do przyjrzenia się swoim emocjom i zakupom. Zastanówcie się, ile rzeczy kupiliście, które dziś wydają się niepotrzebne, niedopasowane lub po prostu nieużyteczne. Gdy uświadomicie sobie, ile pieniędzy na to poszło, być może zmieni to Wasze postrzeganie konsumpcji.
Dajcie znać, co myślicie o tym temacie.
Trzymajcie się ciepło,
xoxo
Brak komentarzy