You’ll never be able to find yourself if you’re lost in someone else
You’ll never be able to find yourself if you’re lost in someone else
Są takie chwile, które zmieniają wszystko. Jeden moment potrafi odmienić całe życie – to idealne podsumowanie losów bohaterów serii Boys of Tommen. Jeden moment zmienił życie Shannon i Johnego. Drugi – na zawsze związał Gerarda i Claire. Ona była jego lepszą połówką, jego przystanią, jedynym dotykiem, który potrafił znieść.
Gerard "Gibsy" Gibson to ten zabawny przyjaciel z paczki. Zawsze stara się rozbawić wszystkich wokół siebie, ale to tylko pozory – jego problemy sięgają głębiej, niż można by przypuszczać. Od siódmych urodzin nie przespał ani jednej nocy w samotności. Gdy śpi sam, nawiedzają go koszmary, które niezmiennie kończą się tym, że ląduje w łóżku Claire Biggs.
Claire i Gerard znają się od zawsze. Są przyjaciółmi… a może nawet czymś więcej. Jednak jego demony nie dają o sobie zapomnieć – i choć czuje do niej coś więcej, nie potrafi się zaangażować. Bo najgorsze, co mogłoby się wydarzyć, to utrata jej przyjaźni.
Razem z bohaterami przeżywamy ich rozterki – rosnące uczucie i pożądanie zestawione z trudną przeszłością i lękami. I to nie tylko ich historia porusza – cała seria pełna jest emocji, które zostają z czytelnikiem na długo.
Jestem ogromną fanką Chloe Walsh i jej twórczości. To mistrzyni relacji – potrafi wniknąć w psychikę bohaterów jak nikt inny. Uwielbiam w niej to, że choć porusza naprawdę trudne tematy, robi to w sposób, od którego nie sposób się oderwać. Ta seria zostanie w moim sercu na zawsze.
"Niektóre z najlepszych rzeczy w życiu nie są przeznaczone na zawsze. Dlatego cenimy je, gdy się zdarzają. Jak ulubiona czekoladka w pudełku. Albo spadające gwiazdy. Nie odmawiamy sobie słodyczy, bo zniknie, ani nie przestajemy patrzeć na gwiazdy po jednej spadającej. Cieszymy się chwilą, bo wiemy, że warto w niej żyć.”
— Chloe Walsh, Taming 7
Każdy z nas radzi sobie, jak może najlepiej. Dla niektórych najlepszym wyjściem jest kłamstwo. Beyah właśnie tak żyje – w kłamstwie i zaprzeczeniu. Gdy jej matka umiera, a ona nie ma się gdzie podziać do czasu rozpoczęcia college'u, wyjeżdża do ojca. Nie informuje go nawet o śmierci matki.
Brak relacji z ojcem i jego nową rodziną sprawia, że bohaterka jest zmuszona udawać, że nic się nie stało. Już pierwszego dnia poznaje Samsona. Mimo że wydają się pochodzić z dwóch różnych światów, coś ich do siebie ciągnie. Samson ma w sobie mądrość, której trudno szukać u innych ludzi w jego wieku. Jednak z czasem okazuje się, że nic nie jest takie, jak się wydaje, a przeszłość – zarówno Samsona, jak i Beyah – da o sobie znać. To była pierwsza od dawna książka Colleen Hoover, po którą sięgnęłam, i urzekła mnie swoją wyjątkowością.
Dwie złamane przez życie dusze, które znajdują ukojenie w swoich objęciach. Pięknie napisana i opisana relacja dwojga młodych ludzi. Chyba jedna z moich ulubionych książek tej autorki. „You can’t really know someone unless you know their heart.”
Kiedyś temat włosów był jednym z głównych tematów na tym blogu. Do dziś jednym z najpopularniejszych postów wszechczasów to post o odżywkach marki Isana. Od tego czasu moje podeście do włosomaniactwa się trochę zmieniło i już tak nie szaleję na punkcie włosów, chociaż myje je zdecydowanie częściej. Dziś opowiem Wam o mojej recenzji, po prawie roku z suszarko-lokówką marki REVLON.
Chciałabym powiedzieć, że kupiłam ją po długich poszukiwaniach i przeglądaniu stron w intrenecie, ale to jest wierutne kłamstwo. Po prostu wpadłam w bańkę na tik toku, gdzie wszyscy polecali to urządzenie. Tym sposobem kupiłam to bez zawahania.
Miałam wtedy włosy lekko za ucho i grzywkę, która wymagała układania codziennie. Uznałam, że takie urządzenie będzie fajniejsze do ujarzmienia moich włosów i pobieżnej stylizacji.
Zacznijmy jednak od parametrów.
dokładny model urządzenia: SUSZARKO SZCZOTKA LOKÓWKA REVLON PRO COLLECTION RVDR5222 TECHNOLOGIA IONIC
Pracuje w takim trybie, że jak już wejdę do pracy to spędzam tam cały dzień, więc zdarza się, że mam wolne więcej dni w miesiącu niż ludzie pracujący w trybie ośmiogodzinnym. Oczywiście, to nie jest post o tym, czy taki tryb ma sens, bo uważam że dla każdego jest co innego dobre. Jednak przez wzgląd na to, w dni, kiedy nie muszę stawiać się w sklepie robię pewne rzeczy, żeby poczuć się lepiej.
Ciężko według mnie utrzymać rutyny w takim środowisku pracy. Głównie przez pracę w weekendy, czy święta. Nie mam wątpliwości, że jeśli wykonujemy pewne rzeczy regularnie, to Nasz mózg lepiej funkcjonuje, bo jest się w stanie przygotować na nadchodzące wydarzenia.
Zanim jednak zacznę pisać o tym co mi pomaga pragnę zaznaczyć dwie rzeczy. Nie będę pokazywać tutaj wybitnych rzeczy, jakie widać w rutynach na instagramie czy tik toku. Nie zaczynam dnia od matchy, nie chodzę na pilates (chociaż mój kręgosłup byłby mi wdzięczny) i nie prowadzę dziennika. Z drugiej strony nie przyszłam tu "normalizować" swojego życia. W pracy na etacie i czerpaniu przyjemności z drobnych rzeczy, nie ma nic co trzeba by normalizować. Tak wygląda codzienność większości ludzi. To internet wpoił nam, że zwykłe życie jest czymś nudnym i niezbyt atrakcyjnym. Codzienność większości ludzi jest wystarczająca.
Wracając jednak do moich sposób na poczucie się jakkolwiek lepiej.
Spacerowanie zdecydowanie jest moim ulubionym typem aktywności. Odpręża mnie, pomaga poskładać myśli i przewietrzyć się. Było zdecydowanie prostsze wiosną czy w lecie, ale ja się nie poddaje. U mnie wygląda to tak, że od razu po przebudzeniu, wypiciu wody i wzięciu tabletek wychodzę z domu. Zdarza mi się, że kupuje sobie kawę w Żabce, albo wodę i po prostu idę się przejść, po parku. Dla mnie to doskonały czas do słuchania audiobooków i podcastów albo zanurzenia się w ulubionej piosence. Oprócz poczucia się lepiej po przebudzeniu robię to też dlatego, że czasem w dni wolne nie mam zaplanowanych innych aktywności, które by wymagały wyjścia z domu.
ROZBUDOWANA PIELĘGNACJA
Nie będę oszukiwać, że maluje się w każdy dzień wolny, czasem po prostu nie mam na to ochoty. Co innego z pielęgnacją, którą w dni pracujące ograniczam do minimum. W dni bez pracy mogę pozwolić sobie na chociażby peeling skóry głowy, olejowanie włosów, czy maseczkę na twarz. Wróciłam też ostatnio do szczotkowania ciała na sucho. Nie robię tego jakoś niesamowicie regularnie, ale staram się o tym pamiętać. Poświęcenie sobie chwili czasu zawsze poprawia mi humor, niezależnie w jakim stanie jest moja skóra czy włosy.
UBRANIE ŁADNIEJSZEGO DRESU
Oczywistym jest, że mam dresy domowe i dresy wyjściowe. Jednak jak siedzę cały dzień nieogarnięta w tym pierwszym to zwykle czuje się rozmemłana. Dlatego w miarę możliwości ubieram coś ładniejszego. Nie łudzę się, że będę chodzić po domu w jeansach. Co to to nie. Jednak coś lepszego i bardziej przemyślanego, zwykle się sprawdza.
POSPRZĄTANIE PRZESTRZENI
Jeśli pomyśleliście, że moje wcześniejsze punkty są nierealne, to mam nadzieję, że ten sprowadzi Was na ziemię. Sprzątam w praktycznie każdy wolny dzień. Mieszkam na dość niewielkiej powierzchni z mężem i dwoma szynszylami, więc bałagan robi się dość szybko. W domu też przyjmuje uczniów na korepetycje, więc porządek to moje drugie imię. Dodam od razu, zanim ktoś pomyśli za dużo. Mój mąż sprząta także w swój każdy wolny dzień, po prostu ja jestem trochę większą pedantką.
ZAJMOWANIE SIĘ ULUBIONA AKTYWNOŚCIĄ
Gdy poprzednią część mamy załatwioną zajmuje się czymś co mnie w danej chwili relaksuje. Czytam książki, koloruje kolorowanki, czasem coś piszę. Są dni kiedy leżę i oglądam tik toka. W wolne dni skupiam się po prostu na sobie i na tym na co mam ochotę danego dnia. Nie nakładam na siebie presji.
To nie jest też tak, że takie całkiem wolne dni trafiają się bardzo często. Mam zapełnione grafiki dni wolnych przez wizyty w domu rodzinny, spotkania ze znajomymi i wyżej wspomniane korepetycje. Pamiętam jednak zawsze, żeby zawsze starać się odpocząć. To jest ekstremalnie ważne, zwłaszcza jak pracujecie w obsłudze klienta, albo w innym miejscu, gdzie jesteście nastawieni na dużo bodźców.
A jakie są Wasze sposoby na poczucie się lepiej w wolny dzień?
Trzymajcie się ciepło,
xoxo.
Jeśli śledzicie mnie na instagramie, zarówno tym nowym, jak i tym skradzionym, to pewnie wiecie, że ponad roku temu adoptowaliśmy dwa wspaniałe gryzonie. Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić tym jak przebiegł proces adopcji i zawrzeć w poście wszystko co musicie wiedzieć decydując się na Szynszyle.
Wszystko zaczęło się od pragnienia posiada zwierząt. Długo chodziła za nami decyzja powiększenia rodziny, o pluszowe stworzenia. Oczywiście w idealnym świecie zdecydowalibyśmy się na psa, jednak w przypadku mojej i mojego męża pracy niestety tak wymagające zwierzę nie wchodzi w grę. Pewnego październikowego popołudnia przeglądałam w pracy różne fundacje oferujące adopcję gryzoni i znalazłam to jedyne.
Nie byłabym sobą, gdybym z innego kraju nie przywiozła sobie kosmetyków. W
październiku byłam w Turcji, a konkretniej w Alayni. Podczas zwiedzania
musiałam odwiedzić turecką drogerię i oczywiście oprócz marek, które znam, były
też takie, których u nas w Polsce nie widziałam.
Kosmetyki do włosów marki Bioxcin poleciała mi moja kuzynka.
Przekrój asortymentu tej marki jest bardzo duży, także stałam przy półce bardzo
długo. Ceny tych kosmetyków wahały się od 100 do 400 Lir, co w przeliczeniu na
złotówki daje nam kwoty drogeryjne od 10 do 40 zł.
Ostatecznie kupiłam do testów trzy produkty:
Zanim zacznę moją recenzję, to napomnę, że podaje składy do Waszej wiadomości. Aktualnie w swojej pielęgnacji włosów, kieruje się głównie intuicją i moje włosy wyglądają naprawdę dobrze. Poniżej podam Wam też linki do miejsc, gdzie kupicie te produkty w Polsce, podkreślam jednak, że cena jest dość wysoka, w porównaniu do tego co ja zapłaciłam.
Szampon, który kupiłam jest nazywany produktem na wypadanie włosów, w to bym raczej nie wierzyła, ale jest to całkiem fajny kosmetyk do włosów. Wszystkie kosmetyki tej marki pachną jak ładne, dość mocne perfumy. Skóra głowy po tym szamponie jest ładnie oczyszczona, a włosy delikatnie odbite od nasady. Nie zauważyłam podrażnień. Tutaj jednak warto zaznaczyć, że nie mam wrażliwego skalpu i jakikolwiek szampon nie użyje, raczej nie mam problemów. Oprócz szamponów marki Avon, bo to się zwykle kończy łupieżem. Kupiłam ten kosmetyk w dwupaku, za zawrotne 239 Lir, czyli 28 zł. W polskich drogeriach internetowych kosztuje w okolicach 40 zł za jedną butelkę. Czy jest wart, aż tylu? To niekoniecznie. Jednak jeśli będzie odwiedzać Turcję i szukacie czegoś fajnego do poużywania, to polecam się nad tym pochylić.
SKŁAD
PRODUKTU:
(EKSTRAKT Z LIŚCI URTICA URENS, EKSTRAKT Z KORZENIA URTICA DIOICA,
EKSTRAKT Z KWIATÓW RUMIANKU, CHLOREK SODU ACHILLEA, EKSTRAKT Z MILLEFOLIUM,
EKSTRAKT Z OWOCÓW CERATONIA SILIQUA, EKSTRAKT Z LIŚCI EQUISETUM ARVENSE), DECYL
GLUC OS IDE, PARFUM/ZAPACH, DISTEARNIAN GLIKOLU, KARBOMER, WODA/WODA, SIARCZAN
SODU LAURETH, BETAINA KOKAMIDOPROPYLOWA, TRIPEPTIDE BIOTYNOILU-1, ALKOHOL
BENZYLOWY, DIMETIKONOL, BIOTYNA, KOLAGEN HYDROLIZOWANY, HERBATA-DODECYL
OBENZENOSULFONIAN, GLICERYNA, HYDROKSYPROPYLTRIMONIUM CHLOREK, PEG/PPG-120/10-TRIMETYLOLOPROPAN
TRIOLEATE, LAURETH-2, COCAMIDE MEA, AMODIMETYKON, PANTENOL, SALICYLAN BENZYLU,
TETRASODIUM EDTA, TRIDECETH-12, CHLOREK CETRIMONIUM,
METHYLOCHLOROISOTHIAZOLINON, METHYLIZOTIAZOLINON, NIACYNAMID, MIKA.BIOKOMPLEKS
B11.
LINK DO ZAKUPU (KLIK)
Keratin & Argan Repairing Hair Care Conditioner
Czas na recenzję odżywki. Jeśli dopatrzyłam się w składzie dobrze, to aktualne włosomaniaczki zakwalifikowałyby ten produkt do PE albo PEH. Przekonana do końca nie jestem. Odżywka ma konsystencję gęstego kremu. Nakłada się na włosy gładko. Moja grzywa bardzo polubiła się z tą formułą. Włosy są gładkie, lśniące i miękkie w dotyku. Także jest to fajna sprawa. Była bardzo pomocna na miejscu, za granicą, kiedy moje włosy były narażona na chlor i wodę morską.
SKŁAD
PRODUKTU:
AQUA/WATER, CETEARYL ALCOHOL, CETYL ALCOHOL, BEHENTRIMONIUM
CHLORIDE, STEARAMIDOPROPYL DIMETHYLAMINE, CETRIMONIUM CHLORIDE, DIMETHICONE,
LAURDIMONIUM HYDROXYPROPYL HYDROLYZED KERATIN, BIOCOMPLEX B11 (URTICA URENS
LEAF EXTRACT, URTICA DIOICA ROOT EXTRACT, CHAMOMILLA RECUTITA FLOWER EXTRACT,
ACHILLEA MILLEFOLIUM EXTRACT, CERATONIA SILIQUA FRUIT EXTRACT, EQUISETUM
ARVENSE LEAF EXTRACT), PARFUM/FRAGRANCE, BENZYL ALCOHOL, ARGANIA SPINOSA KERNEL
OIL, GUAR HYDROXYPROPYLTRIMONIUM CHLORIDE, AMODIMETHICONE, PANTHENOL,
TETRASODIUM EDTA, TRIDECETH-12, MICA, CI 77891, BENZYL SALICYLATE, CI 19140,
METHYLCHLOROISOTHIAZOLINONE, ARGANINE HCL, CYSTEINE HCL, METHYLISOTHIAZOLINONE,
CI 14720, CI 42090.
LINK DO ZAKUPU (KILK)
Ostatnim produktem, który mam Wam dziś do pokazania jest odżywka bez spłukiwania. To jest ten rodzaj produktu, który ja w swojej "rutynie" pielęgnacyjnej potrzebuje. Ta jest po prostu pięknie pachnącą odżywką, która ułatwia rozczesywanie włosów. Jak na cenę jaką za nią zapłaciłam czyli ok. 11 zł, to naprawdę spełnia swoją rolę.
SKŁAD
PRODUKTU:
AQUA/WATER,
CYCLOPENTASILOXANE, GLYCERYL STEARATE, DIMETHICONOL, LAURDIMONIUM HYDROXYPROPYL
HYDROLYZED KERATIN, BIOCOMPLEX B11 (URTICA URENS LEAF EXTRACT, URTICA DIOICA
ROOT EXTRACT, CHAMOMILLA RECUTITA FLOWER EXTRACT, ACHILLEA MILLEFOLIUM EXTRACT,
CERETONIA SILIQUA FRUIT EXTRACT, EQUISETUM ARVENSE LEAF EXTRACT), CETEARETH-15,
MYRISTYL MYRISTATE, PHENOXYETHANOL, GLYCERIN, AMODIMETHICONE, PARFUM/FRAGRANCE,
ARGANIA SPINOSA KERNEL OIL, BENZYL ALCOHOL, TRIDECETH-12, CETRIMONIUM CHLORIDE,
TETRASODIUM EDTA, BENZYL SALICYLATE, PANTHENOL, LINALOOL, HYDROXYCITRONELLAL,
HEXYL CINNAMAL, LIMONENE, GERANIOL, ARGININE HCL, CYSTEINE HCL.
Mimo aury zadumy i przemyśleń egzystencjalnych, postanowiłam przygotować dla Was czytelnicze podsumowanie mojego miesiąca. W październiku nie miałam nastroju na czytanie. Miesiąc ten obfitował w najmniejszą ilością przeczytanych/przesłuchany przeze mnie książek.
Zaznaczę na samym początku, że przedstawione przeze mnie recenzje mogą zawierać spojlery. Także jeśli macie zamiar przeczytać dane pozycje, to nie polecam swojego wpisu.
Książki oceniam zwykle w skali pięciopunktowej.
SKRUSZYĆ LÓD- IGA DANISZEWSKA
moja ocena: ★★★
Connor Broxson to zawodowy hokeista i jeden z czołowych zawodników Chicago Blackhawks. Jednak kolejny sezon nie zapowiada się dla niego kolorowo. Chłopak od pewnego czasu wdaje się w bójki na lodowisku z zawodnikami z innych drużyn. Jego dziwne zachowanie budzi niepokój zarówno kibiców, jak i trenera. W końcu Broxson dostaje karę, którą jest sprzątanie lodowiska.
Podczas tego nadprogramowego zadania mężczyzna poznaje Delaney Stonewall, łyżwiarkę figurową. Dziewczyna mimo ogromnego talentu nie jest w stanie wygrać żadnych zawodów. Broxson nie ma pojęcia, że Delaney to córka jego trenera. Ona wręcz przeciwnie – dokładnie wie, kim jest potężnie zbudowany sportowiec i często bywa na meczach jego drużyny.
Wspólne spędzanie czasu powoduje, że nawiązuje się między nimi nić przyjaźni, co sprawia, że Connor poznaje największy sekret kobiety, a ona powód jego agresji na lodowisku. Od tego momentu zaczyna się starcie dwóch zupełnie różnych temperamentów, pełne sympatii, a z czasem nawet zazdrości.
Wszyscy zdają się widzieć, że niedostępny Connor Broxson się zakochał… poza nim samym.
Jestem największą na świecie fanką romansów z motywem hokeja. Kiedyś zrobię ranking książek z taką tematyką. Tutaj podobała mi się fabuła, do pewnego momentu. Byłam szczerze zaskoczona jak doszło do zbliżenia między bohaterami, bo miałam wrażenie, że stało się to nie naturalnie i za szybko. Dodatkowo, w tej historii był wątek porwania i nie wypadł on najkorzystniej. Nie była to najgorsza opowieść jaką czytałam, ale też nie zbyt porywająca.
UNTIL YOU- CATHRINA MAURA
moja ocena: ★★★
Nie wiedział, czym jest miłość. Aż pojawiła się ona...
Największym marzeniem Arii było normalne życie – stabilna praca, oddany partner oraz spokojny, pełen ciepła dom. Dziewczyna nie przypuszczała, że jednego dnia wszystko, co było dla niej najważniejsze, legnie w gruzach. Po tym, jak zostaje zwolniona z pracy, jest pewna, że nic gorszego nie może jej się przytrafić. Nawet nie wie, jak bardzo się myli. Przekraczając próg mieszkania, przyłapuje ukochanego na zdradzie. Zdezorientowana, bez zatrudnienia i stałego schronienia, przyjmuje propozycję pracy od najlepszego przyjaciela swojego brata. Na jej szczęście okazuje się, że chodzi o posadę programistki, czyli dziedzinę, którą Aria świetnie zna.
Noah, brat Arii, jest jedyną przybraną rodziną dla doświadczonego przez los i naznaczonego traumatycznymi przeżyciami Graysona. To właśnie on po zobaczeniu dziewczyny w akcji proponuje jej pracę i możliwość zamieszkania w swoim penthousie w Dolinie Krzemowej. Aria i Grayson muszą radzić sobie z nową dla nich bliskością i nieodpartym przyciąganiem, choć ich związek uznawany jest za zakazany owoc.
Pomimo wcześniejszych trudnych doświadczeń wspólnie angażują się w tworzenie tajnej platformy internetowej, która będzie służyła pomocą ludziom w potrzebie. Nieświadomi tego, że znają się osobiście, zaczynają również pogłębiać swoją relację online, eksplorując nowo odkrytą więź w wirtualnym świecie.
W tym przypadku pomysł na fabułę był bardzo obiecujący. Wydawało mi się, że będzie to opowieść o ludziach z problemami, który potrzebują ogarnąć swoje życie. Poniekąd tak było. Końcówka lektury, była już na siłę. Sama postawa głównego bohatera stała się dla mnie niezrozumiała. Teoria o tym, że dziedziczymy zło w genach po rodzicach, jest dla mnie nad wyraz. Pomimo szczerych prób zrozumienia jego zachowania, poległam. Męczyłam się strasznie. Mimo to, zwykle staram się oceniać całość książki, a nie tylko końcówkę.
OFF TO THE RACES- ELSIE SILVER
moja ocena: ★★★★
Kiedy Billie Black poznała Vaughna Hardinga, nowego właściciela rancza, na którym chciała pracować, nie spodziewała się tak nieprzyjemnego powitania. Wszystko dlatego, że Vaughn nie wiedział, jaka jest Billie ani że kocha konie. Kobieta, kiedy tylko dowiedziała się od przyjaciela, że istnieje szansa zatrudnienia jej na ranczu, nie zastanawiała się długo i wsiadła w samolot.
Jednak znała ten typ facetów: bogatych, rozpuszczonych przez rodziców, aroganckich i myślących, że wszystko im się należy. Kobieta zdecydowanie nie da sobą pomiatać jakiemuś nadętemu paniczowi, nawet jeżeli to jej szef.
Nie miała jednak pojęcia, że Vaughn zaczął śledzić każdy jej krok i o niej marzyć.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Ciepła, miła w odbiorze przygoda ze stadniną koni w tle. Bawiłam się naprawdę dobrze przy czytaniu tego dzieła. Do pełnej pięciopunktowej oceny zabrakło mi tego czegoś. Jednak jeśli szukacie czegoś niezobowiązującego na wieczór pod kocem, to polecam. Dodatkowo zerknijcie na książkę, pt. "Bez skazy" tej samej autorki, a na pewno nie pożałujecie.
To wszystkie przeczytane przeze mnie powieści. Dajcie koniecznie znać, co czytaliście w tym miesiącu i jakie macie plany czytelnicze na listopad.
Trzymajcie się ciepło,
XOXO.
Postanowiłam podzielić się na blogu moją ostatnio największą pasją, jaką jest czytanie bądź słuchanie książek. Nie powinno być to dla Was zaskoczeniem, bo zamieściłam już kiedyś recenzję jakiejś książki na tę stronę. Jednak wiadomo, to było dawno. Chce się z Wami podzielić ulubionymi autorami, dobrymi pozycjami, ale też przestrzec przed książkami, które nie przypadły mi do serca.
Prezentowane opinie są moje własne i wyrażam się tylko o książkach, nie oceniam autorów, nie neguję ich postępowania. Żadna z wyrażonych opinii nie jest atakiem na nikogo.
Najczęściej sięgam po książki z kategorii: romans, albo erotyk. Dlatego prezentowane pozycję zalecam czytelnikom dorosłym, chociaż oznaczenia wiekowe nie zawsze to sugerują. Recenzje będą bez wyraźnych spojlerów w fabule, nie będę zdradzać ważnych scen i wydarzeń tylko opisywać emocje, które mi towarzyszyły.
Wymienię dwie, bo nie umiem się zdecydować:
1. Boys of Tommen Chloe Walsh
Czytałam co prawda tylko książki o Shannon i Johnnym, ale to jakie emocje odczuwałam czytając te książki. To był prawdziwy rollercoster. Od śmiechu i szczęścia, po prawdziwe przygnębienie i smutek, a nawet czasem rozpacz. W tej serii gra wszystko, bohaterowie są adekwatni do wieku, zachowują się tak jak na nastolatków przystało. Wszystko jest realistycznie. Tutaj nie macie wrażenia, że ktoś naciąga fakty, czy że jakiś etap przeżywania pewnych sytuacji jest zbyt przerysowany, czy niezbyt wystarczająco opisany. Świetne pozycje. Mam nadzieję, że wszystkie części zostaną wydane w Polsce.
2. Windy City Liz Tomforde
W skład tej serii na polski rynek wyszły dwie pozycje: The Right Move i Mile High. Są to osobne historie bohaterów i teoretycznie można je czytać osobno, ale bohaterowie przeplatają się w obu częściach. Te romanse są po prostu ciepłe i przytulne. Mężczyźni opisani w tych historiach są tzw. mężami książkowymi. Przyjemnie się to czyta, nie ma dziur w fabule, nie ma wpadek. Nie ma momentów, kiedy się człowiek zastanawia co się tu stało. Polecam Wam obie bardzo serdecznie. Jest to także i w jednym i w drugim przypadku romans ze sportowcem.